Zapach życia

"Cokolwiek da się w ogóle pomyśleć, da się jasno pomyśleć. Co się da powiedzieć, da się jasno powiedzieć"

Ludwig Wittgenstein, Traktat logiczno - filozoficzny.




Opwiadania

15.11.2011

Obraz

            Słońce już od dobrych kilku godzin rozświetla otaczającą mnie przestrzeń. Jego promienie odbijające się w szpiczastych, czerwonych dachach, przenikają przez zakurzone okiennice do nie wielkiego, zagraconego pomieszczenia. Siedzę wpółprzytomny w bladozielonym fotelu, którego świetność bezpowrotnie przepadła. Choć to już południe, czuje się okropnie zmęczony, oczy same zamykają się. Sam już nie wiem czy to od codziennej nocnej pracy czy od znudzenia otaczającą mnie ze wszech miar nudą świata. Przez mgłę spoglądam na ramy, płótna, palety pełne barw, obrazy których nikt nie chce. Leżą tu od ładnych paru lat i zagracają, tą nie wielką przestrzeń do życia. 

            Patrzę na to wszystko, tak jakby już nigdy mi nie było dane ujrzeć tych kresek, plam, cieni, kolorów zapełniających białą przestrzeń płótna uwięzionego w okowach drewnianych ram. To cały mój świat, wszystko co mam zawarte jest w tych obrazach. Moje miłości, smutki, radości, lęki, nadzieje, marzenia i pragnienia to wszystko jest w moich obrazach. Nie maluje ich dla sławy, nie maluje dla pieniędzy, tworze je dla siebie. Komercja zabija naturalność, ona narzuca swoje ramy, zmusza do życia w świecie którego nie ma. W świecie rządzonym przez zysk to co autentyczne powoli, systematycznie, zanika. Ale ja tak nie potrafię, nie chcę. Pragnę widzieć świat moimi oczami, ukazywać go w moich obraz, nie chcianych, nie rozumianych, wyśmiewanych.

            Siedzę wciąż w tym fotelu, zapalam fajkę, zamykam oczy, pozwalam aby obrazy w mojej głowie przeskakiwały jeden po drugim. Tu nic im nie grozi, tu ich nie można zniszczyć. Obrazy prawdziwe, zrodzone z moich, marzeń, pragnień obaw i lęków, tylko one są autentyczne nie obarczone niczyimi ramami, moje własne jedyne, których nikomu przekazać nie mogę. Nawet moje obrazy, tak znienawidzone przez krytyków, specjalistów od piękna, nawet one nie są w pełni prawdziwe. To jedynie moje subiektywne spostrzeżenie świata, w którym przyszło mi żyć i umrzeć,  ujęte zmysłem wzroku, za pomocą ruchów pędzla przelane na białe płótna. Ani prawdziwe, ani fałszywe, wyrwane z form narzuconych przez pseudo ekspertów w których opinie, niczym w obrazek wpatrują się dzisiejsze masy.

            W jasności słonecznych promieni wyraźniej widać tłumny kurzu unoszące się w tym niedużym, zagraconym pokoju. Kolory na moich obrazach już dawno wyblakłe, kontury jakieś niewyraźne, pozłacane ramy już bez połysku.  Moja twarz dawno już pokryła się zmarszczkami, ciało nie jest już tak sprężyste jak za młodu. Czas nieubłaganie daje o sobie znać, jedynie w mojej świadomości, niezmąconej żadnymi formami, kanonami, kolory są żywe, a świat piękniejszy.

23.08.2011

Przystań

Błękit nieba rozpościerał się ponad lazurem morskiej otchłani kryjącej w swoich głębinach nieodkryte tajemnice przeszłości. Fale kołysały to w prawo to w lewo samotną żaglówkę, która pod naporem niewidzialnych podmuchów wiatru uderzających w jej rozłożyste żagle halsowała stronę stałego lądu. Stał, spoglądając wprost przed siebie zostawiając za sobą cały bezkres morskiej przestrzeni. Jego zmęczone oczy, upajały się widokiem ziemi z której wyruszył i do której teraz powraca. Z każdą sekundą kontury stałego lądu stawały się coraz bardziej wyraźne. Widział łodzie przycumowane nad brzegiem, zielone wzgórza na zboczach, których stały domu z czerwoną dachówką. Dym unoszący się z drewnianej fajki, kupionej u przygarbionego, uśmiechniętego starca, nikł w powietrzu, niczym ludzie znikający gdzieś w oddali. Wszystko jest chwilą dziejącą się w określonym czasie i przestrzeni. Ten niepowtarzalny moment, jaki jest nam dany przeżyć, niczym zdjęcie w albumie, jest w naszej pamięci. Z każdą milą zbliżającą go do spokojnej przystani z której wyruszył na wzburzone wody, migały mu obrazy z przeszłości. 


            W lustrzanym odbiciu, unoszących się fal, widział niczym nie ograniczoną swoja młodzieńczą porywczość. Chłopięca twarz bez żadnej zmarszczki, bez żadnej przeszłości, ogniste spojrzenie spragnione przygód. Gdy opuszczał rodzinne strony, spokojna morska tafla zapraszała go w świat pełen niepokojów. Wątłe drzewa leniwie kołysały się, chłodząc jego twarz, słońce świeciło w zenicie rozświetlając całe piękno tego świata. Stał sam na przystani pośród przycumowanych łodzi. Rozglądał się wokoło wypatrując jej kobiecej postaci, biegnącej i szlochającej, obdarowującej go tysiącami czułych pocałunków. Pustka i cisza rozgościła się nad słonecznym brzegiem jego, nic go nie zatrzymywało. 


            Bezkres morskiej przestrzeni, zachwycał go i przerażał. Poczucie pełnej wolności i samotności, towarzyszyło mu z każdym kolejnym wypłynięciem na otwarte morze. Od portu do portu toczyło się jego życie. Wszędzie był tylko gościem, który swoją osobą wzbudzał wielkie zainteresowanie, niknące po kilku dniach. Czuł się jak róża wycięta z rosarium, rzucona gdzieś w obce nieznane strony. Piękne, intrygujące kobiety, skrywające w sobie tajemnice, nieznana bujna roślinność, wszystko to towarzyszyło jego podróży. Z czasem to co było spełnieniem marzeń jego młodości, stało się nieznośnie nużące. Zaspokojone pragnienia, zmuszają nas do poszukiwań coraz to nowych wyzwań. Czas jednak nie stoi w miejscu, wskazówka życia nieprzerwanie krąży po tarczy. Ciało starzeje się, a dusza dojrzewa. Im mniej możemy, im mniej sił, tym więcej rzeczy dostrzegamy, więcej rozumiemy. To od czego uciekamy gdy jesteśmy młodzi, z czasem staje się naszym największym pragnieniem.


            Na horyzoncie wyraźnie rysowała się linia brzegu. Przystań była o kilka mil. Stał, puszczając dym ze swojej fajki, uważnie rozglądając się wzdłuż piaszczystego nabrzeża. Krwistoczerwone, zachodzące słońce odbijało swój blask od morskiego lustra, wiatr ucichł. Nagle jego uwagę zwróciła kobieca postać, idąca wprost przed siebie, stąpająca po drewnianym molo, wzdłuż, którego przycumowanych było kilkanaście łodzi. Na jej twarzy, na której czas pozostawił swoje piętno, rysował się uśmiech. Stała na krańcu brzegu, wpatrując się wprost przed siebie, czekając na miłość, której pozwoliła odejść.


            Teraz stali na drewnianym molo, namiętnie całując się, a ich cień pulsował w morskim odbiciu.

           
27.06.2011

Dzień i noc



Kolejny dzień a po nim kolejna noc, ten stały cykl powtarzający się przez całe życie, od jakiegoś już czasu przerażał ją. Jej umysł ogarniał strach i niepewność tego co przyniesie z sobą nowy dzień i noc. Czasami czuła się jak podróżny wędrujący przez świat, którego twarz delikatnie muska powiew orzeźwiającego wiatru, innym zaś razem czuła się niczym marynarz na statku, płynący w dzikie i rozszalałe morskie otchłanie. Nie wiedziała czy czucie błogiego stanu spokoju jakiego doznawała, nie jest jedynie zwiastunem zbliżającej się burzy, która dopiero co ma się rozpętać.


Powoli otwieram oczy, od bliżej nieokreślonego  już czasu myślę o nieuchronnie zbliżającej się przyszłości. Przez szklane ekrany widzę jak ukradkiem skrada się wiosna. Słońce swoimi promieniami obejmuje pełny magii świat, w którym wszystko ma swoje miejsce i czas. Na drzewach pojawiły się pierwsze pęki, przyroda budzi się z zimowego letargu, biała kołdra otulająca jeszcze nie tak dawno nieprzemierzone krainy, odeszła przez nikogo niezatrzymywana. Leżę w swoim łóżku rozglądając się wokoło siebie, mała szafka, dwa krzesła, nieduży kwadratowy stolik, ściana w odcieniu beżu, obraz wiszący na wprost mego łóżka, oto cały mój świat. Coraz rzadziej opuszczam swoją krainę, każdy dzień coraz bardziej pozbawia mnie życiowej energii, którą marnujemy co dzień w bezsensownych walkach o rzeczy nie wartych tego. Spoglądam na duży wiszący obraz na którego kolorowym tle w centralnym miejscu moim oczom ukazuje się wizerunek motyla, witającego mnie co ranek, tak samo jak promienie słońca wpadające do mojego świata. Czasami myślę o tym jakie jest życie w ciągłym pędzie, pogoni za sławą i pieniędzmi, jak to jest być w świecie gdzie każdego dnia mija się tysiące anonimowych ludzi ze swoimi troskami, marzeniami, smutkami i radościami. Czy w tej całej zagmatwanej rzeczywistości mielibyśmy szanse na siebie trafić, czy nie minęlibyśmy się niezauważeni nawzajem przez siebie, krocząc pewnie ścieżką sukcesu?


W moim świecie, gdzie każdy drobiazg, każdy dźwięk, każdy zapach jest czymś niezwykłym, czuje się jak mała dziewczynka odkrywająca, to co dla ludzi dorosłych przybrało charakter codzienności. Szelest drzew o poranku, świergot ptaków, zapach kwitnących na wiosnę kwiatów, wszystko to staje się z każdym kolejnym dniem traci swój urok, swoją magię. Tak samo jest z naszymi uczuciami, których żar maleje wraz z ich spełnieniem. Pamiętam kiedy zobaczyłam cię pierwszy raz, byłeś zagubionym wojownikiem wyruszającym co dzień do walki w krainie pełnej harmonii i spokoju. Stałeś w progu pokoju prężnie wypinając swoja pierś, byłeś jak dąb pod którym zielonym parasolem można schować się w potrzebie. Nieugięty silny, z delikatnym wnętrzem schowanym pod żelaznym pancerzem, widocznym w głębi twoich zielonych pełnych nadziej i szczerości oczach. Od tamtej pory dołączyłeś do mojego zaczarowanego świata, stałeś częścią mnie samej. Z niecierpliwością dziecka wyczekiwałam kolejnej twojej wizyty, twoich słów, twojego zapachu, który wyczuwałam jeszcze nim cię zobaczyłam, dotyku twoich dłoni. Gdy byłeś u mnie dzień wydawał mi się zbyt krótki a noc zbyt długa, chwilę spędzone w twoim towarzystwie, choć bezpowrotnie mijały na zawsze utrwalały się w mojej pamięci.


Drzewa szumiały, zachodzące słońce ustępowało miejsca białej księżycowej kuli. Zapadał zmrok, tuląc jak kochająca matka swe dziecię, świat do snu. Zapatrzyła się w nocną ciszę, ostatnie litery jej listu utrwaliły się na białym papierze, który za kilka godzin trafi w jego dłonie. Z uśmiechem na twarzy na wieki zamknęła swoje przenikliwe oczęta.





26.04.2011


J.

    Ma trzydzieści lat, dwójkę dzieci i kochającego męża. Pracuje w jednym z ośrodków badawczych zajmujących się genetyką i uważana jest za jedną z najwybitniejszych kobiet – naukowców w Polsce. Jest niewysoką blondynką o zniewalającym uśmiechu i nogach których mogłaby jej pozazdrościć nie jedna modelka. Jej życie pełne jest czułości i miłości.                                      
     Była zima, tuż po nowym roku, została wysłana na jakiś kongres ludzi nauki i biznesu do Zurychu. Stolica helwetów powitała ją słoneczną choć mroźną pogodą, Hotel, w którym była przez te trzy dni, znajdował się na obrzeżach stolicy Szwajcarii. Z okien jej pokoju rozpościerał się bajeczny widok na szwajcarskie Alpy, otulone białym puchem. Na oficjalnym bankiecie zobaczyła go, w jednej chwili powróciły wszystkie wspomnienia z tamtych studenckich lat. Sądziła, że wymazała go już ze swojej pamięci, ale czy można zapomnieć mężczyznę, któremu pierwszemu pozwoliła pieścić swoje piersi, który dotykał jej ciała tak jakby było najcenniejszym przedmiotem na świecie? W jednej chwili ich spojrzenia znów spotkały się tak jak przed laty. Stał sam ubrany w czarny garnitur popijając drinka. Spoglądał na nią tym samym spojrzeniem co wtedy, lekko się uśmiechając. Nie mógł uwierzyć, że to ona jego anioł z młodzieńczych lat, jedyna kobieta, którą naprawdę kochał, której chciał rzucić do stóp cały świat, dla której był w stanie oddać własne życie. Nie podeszła do niego, bała się tego, obawiała się powrotu wspomnień. Mimo upływu tych kilku lat od ostatniego spotkania z nim, na myśl o nim jej serce zaczynało szybciej bić. Teraz gdy go zobaczyła znów dopadło ją to uczucie. Nagle odwróciła się i pewnym krokiem poszła w stroną  stolika przy którym usiadła obok jakiegoś polaka mieszkającego na stałe w Szwajcarii i dwójki Portugalczyków burzliwie dyskutujących o sprawach, które w tej chwili najmniej ją interesowały. Jej rodak mimo, że był przystojnym brunetem o zielonych oczach nie wzbudzał w niej specjalnego zainteresowania swoją osobą. Spoglądała na niewysokie podwyższenie z którego jacyś ważni oficjele mieli rozpocząć kongres. Wśród osób stojących tam był on.  Po krótkiej chwili na niewysokim podwyższeniu pozostał jedynie on, na sali zapanowała cisza. Zaczął od przywitania zebranych w kilku językach angielskim, niemieckim, rosyjskim, francuskim i polskim, by następnie opowiadać z jakiego powodu zorganizowania owy kongres. Gdy wszyscy z uwagą wsłuchiwali się w jego słowa, ona myślała jedynie o nim. W jej głowie kłębiły się przeróżne myśli. A może ja go kocham, pojawiło niespodziewanie w jej myślach. Przeraziło ją to w momencie, przecież ja mam męża dzieci, rodzinę, nie mogę pozwolić aby takie myśli zaprzątały mi głowę. A może to wszystko jest fikcją, istnieje tylko po to aby zapomnieć tego czego zapomnieć się nie da. Pewnych rzeczy nie da się wyrzucić z pamięci jak śmieci. Czuła, że przez te wszystkie lata tak naprawdę wciąż o nim myślała, mimo że nie szukała go, nawet nie pragnęła się z nim zobaczyć. Pamiętała dobrze dzień, kiedy ostatni raz go widziała. To było tuż po studiach, siedząc i popijając zieloną herbatę w jakiejś kawiarni w centrum miasta, oznajmił jej, że wyjeżdża i że znika z jej życia raz na zawsze. Żegnając się z nią, powiedział, że będzie czekał tak długo ile będzie trzeba, aby znów móc dotknąć jej ciała, aby móc schować się w jej ramionach szukając w nich schronienia przed otaczającym go światem.                                                                                                                                         
         Tak bardzo pochłonęły ją jej myśli, że całkowicie nie zauważyła zakończenia części oficjalnej. Rozległy się brawa, a chwile później głośne rozmowy ludzi, którzy jeszcze chwile wcześniej z uwagą śledzili każdy jego ruch, wsłuchiwali się w jego słowa, tak jakby było zawarte w nich jakieś niezwykłe przesłanie.   Kelnerzy i kelnerki zwinnie przemieszczając się pomiędzy stolikami przy, których zasiadali goście z całego globu, roznosili wykwintne dania, które zaspokajały gusta najwybredniejszych smakoszy. Butelki białego i czerwonego wina pełne jeszcze chwilę temu, teraz stały już prawie puste. Dla wielu ze zgromadzonych zaczynała się najciekawsza część trzydniowego kongresu. Ale nie dla niej, bała się stanąć na wprost niego i spojrzeć w jego przenikliwe oczy, usłyszeć ten głos, który czasami pojawiał się w jej wyobraźni i powiedzieć mu najzwyczajniej w świecie, cześć, tak jakby nic się nie stało. Przez te 5 lat zdarzało się jej wracać do tego dnia w którym, w tak bezsensowny sposób powiedziała mu że odchodzi. Opuszcza go bo nie potrafi być z kimś, do kogo nie czuje nic więcej niż zwykły szacunek. Szanowała go za tamten wieczór, wypiła więcej wina niż zwykle, czuła się swobodnie, namiętnie całując jego usta zaczęła rozpinać guziki jego koszuli, chciała się z nim kochać, tu i teraz. W małym pokoiku  na skrzypiącym łóżku przy świetle świec, odurzona alkoholem aby nie czuć bólu. Nie przespał się z nią tamtej nocy, nie chciał kochać się z kobietą nie będącą świadomą tego co robi, powiedział jej, że prawdziwa miłość nie polega na wykorzystywaniu słabości drugiej osoby. Po kilku tygodniach od tego wydarzenia oznajmiła mu, że odchodzi, że to co czuła do niego znikło,  cały ten żar zgasł jak płomień świecy. Nigdy nie poczuł ciepła jej kobiecego ciała.                                                                                                                                                                                           
        Czuła się coraz bardziej zagubiona, na jej oczach toczyło się przedstawienie, w którym nie miała już sił ani ochoty uczestniczyć. Wychodząc z sali gdzie w najlepsze trwał bankiet, myślała o tym aby te trzy dni jak najszybciej minęły. Nerwowo rozglądał się w koło poszukując jej spojrzenia. Dojrzał ją przy drzwiach jak znikała z jego horyzontu, przeciskając się pomiędzy stolikami przy których stali zgromadzeni goście, podążał za nią. Będąc przed drzwiami hotelowego pokoju, usłyszała czyjeś kroki. Odwróciła się, o kilka kroków przed nią stał on. Oboje stali przez chwilę w milczeniu wpatrując się w siebie uważnie. Między nimi panowało nie dające się opisać napięcie. W ich głowach toczyła się odwieczna walka rozumu z sercem. Zdawało się, że ta chwila ciszy trwa całą wieczność. Gdy miał już zamiar odejść i wrócić na scenę, gdzie wszyscy grają rolę jakie przydzielił im los, niespodziewanie chwyciła jego dłoń. W jednej chwili zrozumiał, że to przyzwolenie na to czego najbardziej pragnął, a o co nie potrafiłby nigdy poprosić. Gdy tylko przekroczyli próg pokoju, a drzwi zostały zamknięte, cały świat przestał się liczyć. Racjonalizm chwilowo przegrywał, choć w ostatecznym rozrachunku to on będzie górą.  Spędziła jedną z najbardziej upojnych nocy w swoim życiu u boku mężczyzny, którego najbardziej chciała wymazać ze swej pamięci. Gdy dotykał jej włosów, całował sutki jej piersi i szeptał do jej uszu słowa o jakich marzy każda kobieta, zrozumiała, że mimo upływającego czasu to jego tak naprawdę kocha, to o nim fantazjowała każdej nocy gdy kochała się ze swoim mężem. Człowiekiem z którym ma dwójkę wspaniałych dzieci i którego przez te wszystkie lata oszukuje. Jest z mężczyzną, którego obdarza namiętnymi pocałunkami, które nie sprawiają jej radości z którym jest jedynie ze względu na dzieci owoc ich uczucia, które tak naprawdę nigdy nie istniało.                           

      Od tamtej pory już nigdy ich drogi się nie spotkały. Ona nadal jest ze swoim mężem, zawsze uśmiechnięta pełna radości i optymizmu, tylko czasami gdy jest sama na jej twarzy pojawia się smutek a z jej pięknych oczu płyną łzy. On odnosi sukcesy w sferze biznesu na arenie międzynarodowej, wciąż w biegu i podróży, sypiając z obcymi kobietami na całym globie wciąż próbuje o niej zapomnieć. 
            



02.03.2011


Pozytywka

Dźwięk fal uderzających o stromy, skalisty brzeg, rozchodził się po całym domu, niczym zapach babcinego ciasta, wyjętego prosto z pieca. Rześkie powietrze niepozornie docierało, przez otwarte okiennice, do jego przestronnego pokoju. Promienie wschodzącego słońca wyrywały go z krainy snów, niczym nieubłaganie nadchodzący moment rozstania zakochanych, pragnących za wszelką cenne zatrzymać czas. Spojrzał na wskazówki budzika, wskazywały nieuchronnie zbliżającą się ósmą. Z zaspaną twarzą, powoli, niczym żółw lub ślimak wstał. Po chwili spoglądał na obcą twarz, ukazującą się mu nieprzerwanie od 6 miesięcy w lustrzanym ekranie. Inny nos, inne policzki, czy to naprawdę ja, ten sam człowiek sprzed roku czy dwóch? Co ranek dotykał palcami swoją twarz, tak jakby lustrzane odbicie zwodziło jego zmysł wzroku.

To jednak nie ułuda, obcy spoglądający zza tego zwierciadła to jednak on. Jakże trudno uwierzyć mu w to, przeglądając stare albumy ze zdjęciami, zdjęciami na których u jego boku stoi jego miłość. Myśląc o niej, w jego wyobraźni ukazywał się obraz średniego wzrostu młodej kobiety, o alabastrowej cerze, z długimi do ramion prostymi czarnymi włosami. Widział jej usta pełne słodyczy, rozigrane dołeczki; szerokie, spokojne lśniące skronie spod których spoglądała na niego swoimi oczętami. Jej frywolne i zalotne spojrzenie wyrażało więcej niżby można ująć w tysiącach słów. Stał przez chwilę, niczym zahipnotyzowany, wpatrując się w postać ukazującą się w lustrzanym zwierciadle, w siebie. Z tego stanu wyrwał go, nieznośny, donośny dźwięk budzika, rozchodzący się po całym apartamencie.

Nie zważając na nieprzerwane brzęczenie budzika, którego wskazówki wskazywały kwadrans po ósmej, przeszedł do kuchni, gdzie zaparzył sobie kawę. Przechodząc na taras, z którego z jednej strony rozpościerał się wspaniały widok na górzyste nabrzeże, z drugiej zaś ukazywał się bezkres morskiej otchłani w odcieniu lazuru. W jednej ręce trzymając kubek kawy z jej imieniem, zabrał małe, otwierane, metalowe pudełeczko zdobione barwnymi malunkami, które jeszcze chwile wcześniej leżało na okrągłym szklanym stole. Usiadł ma wiklinowym fotelu z którego widać było otwartą przestrzeń morza, rosnące wokół tarasu drzewa oliwne oraz cyprysy. Teraz jeszcze lepiej, niż chwilę wcześniej, słyszał dźwięk morskiej fali uderzającej o skały okalające brzeg, która pod wpływem spiętrzenia się tworzyła pianę unoszącą się ponad wodne lustro morza by po chwili opadać w morską otchłań. Wraz z kolejnymi przypływami coraz wyraźniej czuł zapach świeżej morskiej bryzy. To małe barwnie zdobione pudełeczko z złotymi wstawkami, to jedyne co pozostało mu z tamtych wspaniałych chwil spędzonych wspólnie z nią. Pamięta jak dziś gdy przy zachodzie słońca, trzymając się za rękę, spacerowali piaszczystą plażą zostawiając za sobą ślady stóp niknąc z każdym kolejnym przypływem morskiej fali. Jej dotyk pozwał zapomnieć o wszystkich codziennych sprawach i problemach. Nigdy nie zapomni słodyczy jej czerwonych warg, jaką raczyła go częstować w czasie ich namiętnych spotkań.

To dla niej pragnął być innym, lepszym człowiekiem, zrywając ze swoim dotychczasowym stylem życia. Stylem pełnym alkoholu, brudnych pieniędzy, kobiet którymi sypiał aby zaspokoić swoje zwierzęce instynkty. Wtedy nie wiedział, że zmiana i rezygnacja z dotychczasowego trybu życia, pozbawi go marzeń o wspólnym życiu z nią, o pragnieniu starzenia się u jej boku. Ona wręcz przeciwnie, gdy tamtego wiosennego dnia, dała mu to magiczne pudełko z którego wydobywają się wspaniałe dźwięki. Słońce odbijało się od szklanego lustra jeziora otoczonego z wszystkich stron zielonymi wysokimi drzewami, łodzie kołysały się przycumowane linami do brzegu, słychać było świergot ptaków. Siedząc na ławce złączeni w miłosnym uścisku, spoglądali razem na niebo w odcieniu czerwieni i pomarańczy. Ich ciała delikatnie muskał niewidzialny powiew. Siedząc tak, w pewnej chwili sięgnęła do swoje torebki i wyjęła małą pozytywkę.

Od tamtej pory zawsze gdy tęskni za nią, za tamtymi wspaniałymi chwilami spędzonymi we dwoje, bierze to magiczne metalowe pudełko, nakręca je małą korbką, siada wygodnie i zamyka oczy wspominając przeszły czas. To jedyne co pozostało mu z tej miłości.

25.01.2011


Ogród

            Słońce powoli, jakby od niechcenia znikało gdzieś za linią horyzontu, wyznaczaną nieruchomą taflą morskiej wody kryjącej w sobie najwspanialsze skarby przyrody i mieniącym się odcieniami czerwieni niebo. Wokoło panowała przeraźliwa cisza, nie zakłócana najmniejszym ruchem pobliskich drzew, które stały zanurzone w cudownym bezruchu. Kolejny lipcowy dzień odchodził do przeszłości. Siedział z dwudniowym zarostem w wiklinowym fotelu w swoim ogrodzie spoglądając na odbijające się od morskiego lustra słoneczne promienie, niczym artysta malarz w trakcie tworzenia swojego kolejnego dzieła. Na niedużym stoliku, leżał jeden z tomów jego ulubionej powieści Marcela Prousta "W poszukiwaniu utraconego czasu". W ręku trzymał kieliszek wypełniony w połowie białym Bordeaux, o bukiecie dojrzałych cytrusów i świeżym posmaku. Ogród pełen był najrozmaitszych gatunków kwiatów i krzewów, było też kilka wiekowych drzew, które mimo upływających lat wciąż dumnie pięły się ku górze. W centralnej części znajdował się mały staw, jego lustro wodne ukazywało obrazy, magnolii, peoni, hortensji i tulipanów, rosnących nieopodal. Jasne kamienie, ułożone jeden obok drugiego, tworzyły granicę między czerwono - różowymi peoniami o rozłożystych pierzastych zielonych liściach a błękitno - niebieskich hortensjach. 
                                                                                                                                              
         Jego wzrok i uwaga skupiły się na kilka sekund na peoniach, który przy zachodzącej ognistej kuli stawały się jeszcze piękniejsze ich wyraz był żywy niczym uczucie którym młodzieniec darzy swoją oblubienicę. Do dziś pamięta smak tego uczucia, gdy dwoje młodych spragnionych dusz i ciał pragnie złączyć się w jedność. Jej imię wciąż krąży gdzieś pośród zgiełku tysiąca myśli w jego głowie. Imię, współtworzy naszą istotę, towarzyszy nam przez całe życie od narodzin aż po dzień śmierci. Bez niego w naszej pamięci istniałyby jedynie same obrazy ludzi, których spotkaliśmy na naszej drodze, których kochaliśmy, ceniliśmy, szanowaliśmy. Dzięki imieniu może myśleć o Anicie i Marzenie, a nie o jakiejś niewysokiej blondynce o oczach w kolorze lazuru i średniego wzrostu brunetce o zielonkawych oczach i czarującym uśmiechu.
 
           Anita, pierwsza wielka młodzieńcza miłość. Sącząc Bordeaux, spoglądając na skąpane w odcieniach czerwieni i pomarańczy zachodzącego słońca peonie, widział jej piękną kobiecą sylwetkę. Zawsze elegancka i pełna uroku, który od pierwszego spotkania pobudzał jego zmysły. Jej długie anielskie blond włosy opadały na kruche dziewczęce ramiona. Była niczym anioł, który miał prowadzić go przez trudy życia. Wtedy była dla niego całym bożym światem, kochał ją beznamiętnie. Po każdej nawet najkrótszej rozłące, niczym dziecko nie mogące doczekać się na świąteczny prezent, pragnął znów ją ujrzeć, dotknąć jej alabastrowej, delikatnej cery, poczuć ciepło jej ciała, zasmakować słodyczy jej warg. Pod osłoną nocy przy blasku księżyca w otoczeniu gwiazd, odkrywał każdą część jej ciała, skrzętnie skrywaną za dnia. Młodość, tylko wtedy może zrodzić się pełne namiętności uczucie, którym pragniemy obdarzyć drugą osobę. Wtedy cały otaczający świat przestaje się dla człowieka liczyć, najważniejszy jest obiekt naszej miłości, miłości która ma trwać wiecznie niczym okręt płynący na wzburzonym morzu, nie dający się pokonać kilku metrowym falą. Róże co dzień, jej ulubione kokosowe łakocie, pieszczoty, namiętne słowa szeptane do jej uszu tuż przed nieubłaganym rozstaniem. Młodzieńcza miłość, zrodzona z wielkiej potrzeby bliskości drugiej osoby, z obawy przed samotnością, to tylko wielkie pragnienie, które ma nie wiele wspólnego z prawdziwą miłości, której wszyscy tak bardzo wyczekują.                                       

         Gdy odeszła, jego anioł, czuł się zagubiony i znudzony życiem, nagle, w jednej chwili wszystko runęło niczym misternie budowany domek z kart. Spojrzał na rabaty niebieskich hortensji rosnących tuż obok. Jakiś czas później, na swoje drodze, przypominającej wędrówkę przez pustynię, spotkał Marzenę. Była niczym kojący balsam na jego konające po nieszczęśliwej miłości serce. W jej malachitowych oczach widział nadzieję na spokój, którego tak bardzo potrzebował, po burzliwej młodzieńczej miłości.                                                          
      -Już wróciłam - jej głos niczym świergot słowika rozległ się po całym ogrodzie. Wyrwany z krainy wspomnień spojrzał w jej stronę. Widział 30 letnią zgrabną brunetkę w jasnej sukience, niczym anioł zesłany z krainy wiecznego spokoju, uśmiechającą się w jego kierunku swoim tajemniczym uśmiechem z zalotnym spojrzeniem. W jego myślach nieprzerwanie ukazywał się obraz Anety, skrzętnie przechowywany w krainie wspomnień, czuł ciepło jej ciała, smak czerwieni jej warg, dotyk jej dłoni.                                                   

      Dałby wiele, aby móc uwolnić się od wszystkich projekcji jej osoby, kłębiących się w jego głowie. Tylko, czy świat bez Anety, byłby jego światem, czym byłby ogród bez tych cudnych peonii?

16.12.2010
Deszcz

         Ubrana w jasnobłękitną spódnice, białą koszulę i seledynowy żakiet w czarnych butach na wysokich obcasach stała w progu przestronnego gabinetu. Czarne włosy opadały na ramiona nadając jej kobiecości jakiegoś dziwnego uroku, którego od licealnych lat zazdrościły jej wszystkie koleżanki z szkolnych ław. To co u jednych wzbudzało zazdrość, u innych rozbudzało zmysły i wyobraźnie. Szybkim ruchem ręki nacisnęła przycisk, po czym w przestronnym pomieszczeniu, w którym mieściło się biurko, komputer dwa skórzane fotele i kanapa, zgasło światło. Przez dwa duże przestronne okna, zza których rozpościerał się niezwykły widok na miasto, które dla jednych było spełnieniem marzeń, a dla innych stawało się przeklętym miejscem, z którego nie ma już gdzie uciekać, wpadały promienie słońca, chowającego się za kłębiastymi chmurami. Nad betonową pustynie zbierały się ciężkie ciemne burzowe chmury, właśnie rozpoczynało się widowisko, zrywał się wiatr, przeganiając ze sceny tego pojedynku tłumy słabych i kruchych ludzi do ich schronień. W budowlach z betonu i stali zza szklanych ekranów mogli być bezpiecznymi widzami tej sztuki jaka dziś przyjdzie im zobaczyć. Błękit nieba przysłaniały ciemne, złowrogie chmury, za których pierzyną skrywało się palące jeszcze nie tak dawno słońce. Lekkie podmuchy wiatru zastępowały porywiste podmuchy, łamiące drzewa i gałęzie, wyrywając parasole tym, którzy odważyli się stawić czoła siłą natury. W takiej scenerii rozpętać miało się prawdziwe piekło, z intensywnymi opadami deszczu i całą plejadą jasnych błysków na ciemnym niebie. Stojąc w progu swojego gabinetu miała nieodparte wrażenie, że w jej życiu rozpętało się takie piekło, jakie za chwile będzie jej dane obejrzeć.                                                                                                          
        Gdy 2 lata temu poznała M. poczuła, że jej życie może być takie jak innych kobiet, pełne czułości, namiętności a nie jedynie przepełnione szarymi ścianami szpitalnych gmachów. Murów, między którymi człowiek czuje się jakoś dziwnie nieswojo i samotnie, czuje się odrzucony przez tych, którzy uważają siebie za zdrowych. Ale na całym świecie nie ma ludzi zdrowych, chorujemy czy tego chcemy czy też nie, bez względu na to czy jesteśmy tego świadomi. Choruje nasze ciało jak i dusza. Tą prostą prawdę uświadomiła sobie przebywając w szpitalach, całymi daniami leżąc, będąc podłączoną do całej tej tajemniczej aparatury, nadzorującej prace jej organizmu, pragnącej zrozumieć cud jakim jest ludzkie życie. Wtedy była kimś spoza całej tej skomplikowanej sieci powiązań w jaką wplątany jest człowiek. Była obserwatorem, dla którego każdy gest, każde słowo, które w pędzie naszej rzeczywistości traciły swój właściwy wymiar, dla nie były wyrazem tego co skrywa dusza każdego z nas.                                                                                                                                                      
        M. sprawiał wrażenie jakby tą całą prawdę, którą zrozumiała w cierpieniu i odizolowaniu od świata zazdrości i zakłamania, posiadł będąc wplątany w całą tą gmatwaninę międzyludzkich powiązań, w których wartością najwyższą jest jak największy zysk. M. był mężczyzną, przy którym rozkwitała jak kwiat, był słońcem wśród szarości dnia codziennego. Każdego ranka, gdy ona beztrosko wylegiwała się w swoim łóżku, on chodził do pobliskiej piekarni i kupował świeże, ciepłe jeszcze bułki. Gdy pytała się dlaczego codziennie przynosi tylko dwie bułki, odpowiadał, że to symbol, wyraz ciepła jakie serca zakochanych wzajemnie się obdarzają. Kochała go za ten romantyzm. Pamięta, że w dniu jej urodzin, o których od lat nikt już nie pamiętał, podał do jej łóżka wykwintnie przygotowane śniadanie, do którego zamiast kawy, dołączył lampkę jej ulubionego białego wina i cały półmisek czerwonych truskawek. Gdy zapytała się go, skąd zimą wziął te truskawki, tylko się uśmiechnął i lapidarnie odpowiedział, że dla niej mógłby zdobyć wszystko, nawet gdyby te truskawki były ostatnimi na ziemi. To on oprowadzał ją po najpiękniejszych zakątkach nieba, ich wspólnego nieba. Sądziła, że złapała szczęśliwy los i zrobi wiele, aby zachować go przy sobie już na zawsze.                                                                                                                                                         
      Rzeczywistość i tym razem nie okazała się jej sprzymierzeńczynią. Świat, w którym żyjemy nie jest usłaną kolorami tęczy bajkową opowieścią, a nawet jeśli jest to jedynie przez krótki ułamek sekundy. Wiedziała, to od najmłodszych lat, spoglądając na otaczający ją świat zza tych cholernych szpitalnych murów. Gdy inne dziewczyny zalotnie spoglądały na młodzieńców, gdy rodziły się pierwsze młodzieńcze miłości, wspólne spacery przy blasku księżyca letnimi nocami, kiedy wszyscy inni brali ze świata to co najlepsze, ona była w innej bajce. W bajce gdzie jedynymi kolorami była szarość bezsensownej codzienności, gdzie pustka i samotność są jedynymi towarzyszami drogi. Czuła się jak więzień, który przez czyją pomyłkę trafił w to miejsce. Dopiero teraz mając przy sobie kochającą ją osobę, pracę o której zawsze marzyła, czuła, że warto było przejść tą trudną drogę. Jej świat znów nabierał kolorytu, stawał się takim jakim widziała go oczyma swojej wyobraźni, leżąc na szpitalnych łóżkach, spoglądając wieczorami na niebo pełne jasnych punków.
                                                 
       Wszystko zmieniło się tamtego wieczoru, od tamtej nocy świat nie był taki jak przedtem, słońce nie świeciło tak jasno jak zwykle a na niebie już nigdy nie widziała tylu gwiazd jak dawniej. Wtedy była pewna tego, że jej postępowanie jest słuszne, nawet jeśli jakaś tam etyka, moralność, czy religia uważają to za coś godnego potępienia. Pójście do łóżka ze swoim przełożonym w tym materialistycznym i zdegenerowanym świecie nie było niczym dziwnym dla każdego, kto choć przez chwilę pobył w tym świecie. Świecie, który daje Ci zabezpieczenie finansowe i możliwość rozwoju swojej kariery zawodowej z jednej strony, a z drugiej coraz bardziej zmieniając człowieka w bezduszną maszynę zapatrzoną coraz bardziej tylko w siebie. Nie chciała być takim człowiekiem, ale jednak stała się taka osobą-maszyną, która pod pretekstem wyższego dobra sypiała ze swoim szefem. Przez ostatnie pięć miesięcy, okłamywała M, poświęcając mu coraz mniej czasu, telefonując do niego po odbytym stosunku z obcym jej mężczyzną, leżąc z nim wspólnie w pokojowych hotelach, tylko po to aby powiedzieć mu aby nie czekał na nią bo wróci późnym wieczorem. A to wszystko w imię pewnej posady, możliwości awansu i innych pseudo wartości, jakie rządzą współczesnym światem.                                                                                                                                

        Człowiek na szczęście a może i nie, nie jest i nigdy nie będzie taki jak maszyny. On w przeciwieństwie do nich posiada sumienie, które nie da się stłumić, przekupić, ani wyłączyć. Gdy okłamujesz innych, okłamujesz również siebie. To ten cholerny głos sumienia, nie dający się powstrzymać dręczył ją każdej nocy, gdy wracała po upojnej nocy o tamtego nic nie znaczącego w jej świecie mężczyzny, do M. przy którym zasypiała i budziła się każdego dnia. Nie potrafiła dłużej tak żyć, rozstała się z M. i zrezygnowała z pracy i kariery jaka ponoć na nią czekała. Stojąc teraz w progu swojego gabinetu, ostatni raz spogląda na to miejsce przez które straciła to na co tak długo czekała w swoim życiu. Za oknami spektakl dobiegł końca zza chmur znów przebijały się promienie słońca.



25.10.2010


                                                    Czekolada

            Było pochmurne październikowe popołudnie. Niebo przykryły, ciężkie, ciemne, burzowe chmury. Kręte wąskie uliczki starego miasta, brukowane kocimi łbami oświetlały masywne lampy rzucające ciepłe żółte światło. Drzewa kołysały się raz w jedną, raz w drugą stronę, zrzucając z siebie liście w odcieniach żółci i czerwieni. Wśród tłumu ludzi przemierzających ulice zabytkowej części miasta, była ona, szczupła brunetka, o brązowych oczach i czarująco bajecznym uśmiechu. Ubrana w czarną spódnice, białą koszulę i żakiet, z niewielką czarną torebką ze srebrnymi wstawkami, stukając szpilkami o kocie łby dodające urokowi okolicy, wzbudzała zainteresowanie wśród mijających ją mężczyzn i zazdrosne spojrzenia mijanych kobiet. Ciekawe co tych wszystkich mijanych mężczyzn podnieca, moje nogi czy piersi - myślała idąc z głową uniesioną w górę.

            Miała 27 lat i dyplom ukończenia romanistyki. Mimo, że ciemne chmury wisiały już nad miastem i za chwile miało padać i grzmieć, ona widziała wszystko w ciepłych słonecznych barwach. Uśmiech na jej twarzy był niczym słońce na błękitnym niebie. Ma u swego boku wspaniałego mężczyznę, na którego zawsze może liczyć i dziecko które nosi w swoim ciele od kilku tygodni. Jeszcze nikomu tej nowiny nie zakomunikowała, ani swojej matce, ani przyjaciółkom z którymi od czasu do czasu się widuje, ani ukochanemu. Mijając kolejne puby, kawiarnie i restauracje, miała przed oczyma obraz swojego życia. Czasami zastanawia się, czy to nie jest jakieś wariactwo, widzieć w tych miejscach odbicie swoich 27 lat życia.

            Świecący na niebiesko neon "U Basi" widoczny był z kilkunastu metrów, wskazywał małą urokliwą cukiernie położoną na starym mieście. Odwiedzających to miejsce, witała starsza kobieta w białym fartuchu, swoim magicznym uśmiechem. Na półkach za ladą znajdowały się, makowce, serniki wiedeńskie, ciasto drożdżowe, jabłeczniki, murzynki, pączki z lukrem lub cukrem pudrem z truskawkowym nadzieniem. W dwóch chłodziarkach były torty, ptysie, eklerki i inne słodkie smakołyki. Na ścianach wisiały czarnobiałe fotografię w drewnianych ramach, wystrój cukierni zachowany był w stylu retro, jedynie ten neon był oznaką nowych czasów. Przychodziła tam zawsze po niedzielnej mszy w pobliskim kościele razem z rodzicami, ubrana w kremową sukienkę z włosami ułożonymi w warkocz. Nigdy nie wiedziała na co się zdecydować, jako 6 letnia dziewczynka najchętniej zjadłaby wszystkie słodkości jakie widziały jej brązowe oczy. Ukochany tata zapewne spełniłby jej życzenie. Ojcowie już tacy są, mają słabość do swoich córek, które najchętniej pozostawiliby przy sobie, nie dzieląc się z żadnymi innymi mężczyznami, choćby Ci byli wymarzonymi ich wiecznie małych księżniczek. Z tamtych niedzielnych wizyt pamięta, że najchętniej zajadała się sernikami i murzynkami. Nieopodal cukierni mieściła się dyskoteka "Czarny Alibaba". Gdy była nastolatką przychodziła tam razem z koleżankami. To tam pierwszy raz napiła się piwa, które nie przypadło jej do gustu, tam także pierwszy raz w życiu całowała się z chłopakiem. To wszystko było wyrazem młodzieńczego buntu wobec rodziców, ich przestrog i uwag. Teraz wie, że to wszystko było z obawy o nią. Ach Ci rodzice. Wkrótce potem zaczęło się życie studenckie, wspólne wyjazdy i imprezy. Ulubionym miejscem spotkań braci studenckiej był pub "Siedem Kotów". To tam spotkała jego, średniego wzrostu bruneta, o niebieskich oczach. Był w jej wieku i studiował historie sztuki, w weekendy pracował jako barman w "Siedmiu kotach". Z czasem przychodziła tam nie po to aby spotkać się ze znajomymi, ale aby posłuchać jego fascynujących opowiadań o sztuce, przy szklaneczce malibu z mlekiem. Do dziś nie wie w którym momencie obdarzyła go swoim uczuciem. Z każdym kolejnym spotkaniem stawał się jej coraz bliższy, kimś na kim mogła polegać, do kogo mogła się przytulić. Na pierwszą…randkę zaprosił ją do "Czarnej Damy" , jednej z najwykwintniejszej restauracji w mieście. Dwupoziomowy lokal mieścił się w zabytkowej kamienicy, bogato zdobionej płaskorzeźbami, w której murach zapisana była przeszło 150 letnia historia. Na ścianach wisiały obrazy przedstawiające miasto na początku dwudziestego wieku, jej sale po, których rozchodziły się dźwięki włoskiej i francuskiej muzyki, rozświetlały kryształowe żyrandole. W kilka miesięcy później w tej samej scenerii poprosił ją o rękę. 

          Pierwsze krople spadły już z nieba. Skręciła w pobliską bramę, otworzyła drewniane drzwi i wchodząc schodami znalazła się w czekoladziarni "Jaś i Małgosia". Usiadła w fotelu przy rozpalonym kominku, zamówiła kubek gorącej czekolady o smaku pomarańczy z bitą . Za kilka miesięcy, kilkanaście tygodni zostanie matką, spełni się jej największe marzenie. Dotknęła swojego brzucha .


08.09.2010

Noc

Była jedną z niewielu osób, które uwielbiały jesień. Pochmurne poranki, wcześnie przychodząca noc będące dla jednych koszmarem dziejącym się w rzeczywistości, dla niej były najwspanialszym darem od Boga, w którego już dawno przestała wierzyć. Bo czy warto wierzyć w istnienie kogoś, kogo wszyscy czczą, a kto nie potrafi ukazać się swoim wiernym, pokazać swojego boskiego oblicza, powiedzieć wszystkim ludziom przepraszam. Pochylić się nisko i przeprosić ludzkość za wszystkie wojny, za bezsensowne dramaty ludzkie, których On wszechmogący nie potrafił zatrzymać. Dla niej słowo Bóg cz Miłość były pustymi i nic nieznaczącymi słowami, w których naiwni ludzie chcą widzieć sens całe swojej egzystencji.

Miała 13 lat, był zimowy wieczór miasto udekorowane było świątecznymi ozdobami, z jej okna widziała jak dzieci ubierały świąteczne drzewko a ich matka piecze bożonarodzeniowe wypieki. Wszędzie czuć było atmosferę zbliżającego się wydarzenia mającego wielkie znaczenie dla każdego katolika. Ona mimo, że także była katoliczką, ochrzczoną i po pierwszej komunii, nie odczuwała klimatu jaki panował wokoło niej. Dzień przed Bożym Narodzeniem, jej ojciec kolejny raz wrócił do domu pijany, matka, przytulając ja mocno do swojej piersi, powiedziała, aby poszła do swojego pokoju i o nic si nie martwiła. To były ostatnie słowa jakie wypowiedziała. Gdy drzwi się zamknęły rozpętało się prawdziwe piekło, ojciec głośno krzyczał i szamotał się z matką, która krzyczała i błagała o pomoc. Bała się, schowała się pod stołem, na którym razem z mamą odrabiała lekcje. Po chwili krzyki ustały, cisza jaka nastała zdawała się jej wiecznością, strach nie mijał. Gdy usłyszała dźwięk zamykanych w pośpiechu drzwi weszła do pokoju. Ojca już nie było, matka leżała na ziemi przy świątecznym drzewku pod którym tego samego dnia położyła zapakowany pakunek z napisem dla mamy. Klęczała przy młodej kobiecie, o niebieskich oczach i blond włosach, obok której tworzyła się coraz większa kałuża krwi płynącej z rozbitej skroni. Klęczała tak prosząc Boga aby jej kochana mamusia otworzyła oczy i powiedziała cokolwiek, w swojej wyobraźni miała wszystkie wspaniałe chwilę spędzone razem ze swoimi rodzicami. Ojciec nie zawsze był taki, pamiętała go jako czułego tatusia, troszczącego się o nią i mamę. Uśmiechniętego i pełnego radości człowieka. Wszystko zmieniła utrata pracy przez jej tatę. Z pogodnej osoby stał się kłębkiem nerwów, coraz częściej wracającym do domu pod wpływem alkoholu, w którym starał znaleźć schronienie przed otaczającym go światem, w którym obok wspaniałych chwil żyje całe mnóstwo zagrożeń. Tej nocy nikt nie zareagował, w kilkunastopiętrowym bloku, na kilkadziesiąt mieszkań nikt nie zareagował. Gdy pukała od drzwi do drzwi o pomoc nikt jej nie otwierał. W tym momencie zrozumiała, że jest sama, że nie może na nikogo liczyć, nawet na wszechmogącego Boga, który ślepcowi potrafił przywrócić wzrok. Ludzie pozamykani w swoich bezpiecznych schronach, ze szklanymi ekranami zza których bezpiecznie mogli obserwować świat nie pomogli jej. Wigilie spędziła w domu dziecka, który pełen był pseudo miłości i czułości, pośród ludzi którzy uważali się za jej wybawców z piekła. Dla niej nie miało już znaczenia czy jej piekłem będzie dom pełen krzyków i nieustannych kłótni, ludzi dla których miała być największym darem od Boga, czy miejsce z kratami w oknach odizolowane od świata, z surowymi zasadami i regułami. Po opuszczeniu domu, w którym była jedynie kolejnym wychowankiem, którym trzeba było się zająć, ubrać i wyuczyć jakiegoś zawodu, czuła się jak wpuszczona do dzikiej puszczy zwierzyna na którą wszyscy wokoło polują. Osamotniona i bezbronna otoczona bezwzględną biurokratyczną rzeczywistością, stworzoną przez takich samych ludzi jak ona, nie miała dokąd uciekać. Po kilku miesiącach bezsensownego błądzenia po ulicach pełnych dramatów, nocach spędzanych na obskurnym dworcu kolejowym, błaganiach bezdusznych ludzi o kawałek chleba, spotkała jego. Wysokiego, dobrze ubranego mężczyznę, który codziennie przechodząc obok niej, wrzucał jej kilka złotych. Któregoś dnia, podszedł do niej i opowiedział o tym jak jej życie może być piękne, pełne kolorów. Bała się, ale postanowiła zaufać, ten ostatni raz, nie chciała aby jej życie toczyło się od jednego śmietnika do drugiego, od jednej bramy do drugiej bramy, pragnęła w końcu poczuć normalnego życia. Być kochaną i wielbioną przez tego jedynego, dla którego będzie całym światem, żyjąc w domu pełnym czułości razem ze swoimi dziećmi, którym nigdy niczego nie będzie brakować. Wsiadała do czarnego luksusowego samochodu wierząc w lepsze życie.

Dziś jest pochmurne jesienne popołudnie, na niebie widzianym zza okien jej apartamentu widać zbierające się burzowe chmury. Zegar wiszący na pomarańczowej ścianie pokazuje godzinę 17, za chwilę usłyszy dźwięk telefonu. Męski głos zapyta się o cennik usług adres jej apartamentu i godzinę spotkania. Gdy przyjdzie zaprosi go do swojej sypialni, a sama zniknie w zaciszu swojej łazienki gdzie ubierze seksowną bieliznę i założy szpilki, potem wróci, do niego, włączy muzykę i spełni wszystkie jego miłosne pragnienia. Tak toczy się jej życie od przeszło dwóch lat.






 22.07.2010

Kawa
           
            Słońce świtało, koleina noc zniknęła w otchłani przeszłości. Leżał w swoim łóżku, jego męskie ciało okryte było seledynową kołdrą. Ze ścian spoglądały na niego swoim zalotnym spojrzeniem półnagie kobiety z kolorowych plakatów Playboya czy CKM-u. Wstawanie było jedną z najbardziej znienawidzonych przez niego czynności, którą zmuszony był odruchowo wykonywać każdego dnia. Szczególnie nie lubił wstawania w niedzielne lub świąteczne poranki, gdy nie musiał iść do swojej pracy, w której spędzał większość swojego czasu. Marzył aby te dni móc wymazać z kalendarza, aby po sobocie nastawał poniedziałek. Marzenie to jednak było istna utopią, to tak jakby po nocy nastawała koleina noc i tak w koło.     
          Dziś był jeden z tych dni. Leżał i wpatrywał swoje źrenice zatopione w białkach oczodołów w nieskazitelnie biały sufit. W pokoju panowała głośna cisza, od czasu do czasu  zagłuszana świergotem ptaków. W taki dzień jak dziś, czuł jak bardzo bezsensowne jest jego życie. Ma świetną pracę, samochód, apartament na jednym ze strzeżonych osiedli. Stać go na odległe i egzotyczne podróże, właściwie można powiedzieć, że nic mu nie brakuje. Ma wszystko choć tak naprawdę to nie ma nic. Działa jak automat, który ma określony cel do wykonania i określoną metodę prowadzącą do jego osiągnięcia. Czasami zastanawia się czy jest już maszyną czy jeszcze człowiekiem. Patrząc od strony biologicznej jest bez wątpienia istota ludzką, ma popędy erotyczne, potrzebuje jedzenia, snu, tlenu do oddychania i innych czynności niezbędnych do życia. Czy jednak sama sfera biologiczna wystarcza aby określać siebie mianem człowieka? A co ze sferą psychiczno emocjonalną, co tak naprawdę decyduje o tym, że jestem człowiekiem? Pytania te dręczą go od młodzieńczych lat, od których systematyczne wyzbywał się okazywania jakichkolwiek emocji.                                      
        Gdy skończył osiemnaście lat jego rodzice rozwiedli się. Ojciec na jednej z imprez integracyjnych, organizowanych przez jego firmę dla swoich pracowników, poznał młodą praktykantkę. Ich romans trwał prawie rok, tyle samo trwała sztuczność w małżeństwie jego rodziców. Sztuczne pocałunki, uśmiechy, uściski. Kiedy wraca myślami do tamtych dni, odnosi wrażenie jakby szybciej, aniżeli jego matka, zrozumiał tą nienaturalność. Dzieci więcej widzą i więcej rozumieją od swoich opiekunów. Gdy, któregoś dnia ojciec oznajmił jej, że żąda rozwodu, zaczęła błagać go aby z nią został. On był niewzruszony na jej prośby i niedługo później wyprowadzi się z domu. Od tamtej pory znienawidził ojca, z którym nie utrzymuje żadnych kontaktów po dziś dzień. Po rozwodzie, matka całkowicie się załamała, wpadała w alkoholizm. W butelce alkoholu poszukiwała znieczulenia dla jej zranionego serca, dla uczuć którymi darzyła mężczyznę z którym wzięła ślub, z którym spłodziła dziecko, z którym chciała spędzić swoje życie. Nie miała pomysłu na poradzenie sobie z tym bagażem pełnym bolesnych ran, które nigdy się nie zagoją. Chciał ja ratować od tej patologii, drogi bez wyjścia, samozagłady. Ona jednak coraz bardziej zataczała się w swoim nałogu, tylko w nim widząc kojący balsam dla jej uczuć. To wtedy dokonał pierwszego ważnego wyboru w swoim życiu, iść na studia czy walczyć o swoja matkę, beznadziejnie niknącą w otchłani bezbarwnego roztworu. Wybrał to pierwsze.                                      
        W czasie pięciu lat studiów przeżył kilka beznadziejnych związków z kobietami, które utwierdziły go w przekonaniu o potrzebie wyzbycia się wszelakich uczuć, litości, współczucia, miłości. Czuł smak ich ust, zapach ich ciał, wieczorami rozbierał je z ich  "szaf" pod którymi skrywały swoje ciała o alabastrowej skórze, które on czule pieścił. Czy to jest istota miłości? Pytał sam siebie, gdy po upojnych miesiącach szalonych młodzieńczych igraszek, one odchodziły bez wyjaśnień. Gdy czasami spotykał którąś z nich na wąskich i krętych uliczkach starego miasta, mijała go z obojętnym spojrzeniem. Czuł, że jest jakimś przystankiem na ich drodze, nic nie znaczącym przystankiem. Dla nich te namiętne chwile były jedynie krótkimi epizodami, dla niego miały przerodzić się w prawdziwą miłość, taką o jakiej pisze się książki i kręci filmy.                          
        Wtedy widział tylko jedna drogę, całkowitej negacji i odrzucenia uczuć. Dziś sądzi, że jest także inna droga, wiary i nadziei, którą on całkowicie przekreślił. Jego matka od roku, nie żyje,  a jego dom przeniknięty jest pustką. Zaraz wstanie, pójdzie do kuchni, zaparzy sobie kawę z dużą ilością mleka i wyjdzie na balkon. Popijając małą czarną będzie spoglądał na młodą brunetkę, która jak co dzień o tej porze spaceruje ze swoim kundlem po pobliskim skwerze osłoniętym rozłożystymi koronami drzew, pokrytymi zielonymi liśćmi. Miłość, dlaczego nie, znów o tym pomyśli i uśmiechając się pod nosem po chwili zniknie w swojej samotni.

20.06.2010
Herbata

             Noc zapanowała nad miastem, którego nie znosił, w którym czuł się zniewolony. Ulice zatłoczone każdego poranka, były teraz przeraźliwie ciche i opustoszałe, jedynie szum pędzących taksówek zakłócał ten stan. Wydawało mu się, że ci którzy pozwalają sobie na nocne spacery, mają odwagę spojrzeć w swoje wnętrze, zrobić swego rodzaju rachunek zysków i strat. Nocą świat staje się inny, tajemniczy jak spojrzenie czy uśmiech nieznajomej, zapamiętany klatka po klatce w pamięci, spotkanej gdzieś pomiędzy nieustannym biegiem zdarzeń. Z wystaw sklepowych spoglądały na niego manekiny ubrane w najnowsze trendy mody, o które toczy się ciągły wyścig. Wyścig w, którym bierzemy udział często nie zdając sobie z tego sprawy, zapominając o tym co w życiu ważne. Szklane domy ,w których toczy się ten wyścig, którego stawką jest ilość zer na koncie bankowym, pełne za dnia teraz cichły. Jedynie gdzieniegdzie, ich lustrzana zasłona, w której księżyc i gwiazdy przeglądają się co noc, zakłócana była jasnymi punktami, wskazującymi na tętniące w nich życie. Czy jest jakaś różnica pomiędzy światem szkła i stali, a frontem wojennym? Dla niego nie. Mężczyźni ubrani w błękitne koszule i garnitury, kobiety odkrywające swe wdzięki, co dzień wychodzą na front, pod flagą swoich pracodawców. Ich przełożeni niczym generałowie na wojnie, zamknięci w swoich gabinetach w podniebnym świecie, wydają polecenia, wciąż tworząc nowe plany rozwoju. Celem tej wojny, nie jest już podbój nowych ziem i ludów, lecz ilość sprzedanych usług, zawartych umów, udanych inwestycji. Każda wojna ma swój kres, nikt nie będzie wiecznym żołnierzem oddanym sprawie, nie ma nieomylnych generałów odnoszących same zwycięstwa. Ale gdy jedna się kończy, druga natychmiast pojawia się na horyzoncie. Uczestniczą w niej jednak inni ludzie. A co z nimi, z tymi, którzy tak dzielnie walczyli, dla których wydany rozkaz był ważniejszy niż płacz dziecka leżącego w kołysce, gdzieś po drugiej stronie miasta, kolorowym, pełnym zdobyczy techniki, chłodnym domu? Odchodzą i znikają w niepamięci tych, którzy jeszcze niedawno, wzywali ich do swoich podniebnych gabinetów, ściskając ich dłonie w geście gratulacji za ich wkład w rozwój firmy.
           
  Pamięta ten wieczór tak dobrze jakby było to wczoraj. Pochmurny jesienny wieczór, z nieba spadały drobne krople deszczu, tworząc szereg niewielkich kałuż, na wybrukowanych trotuarach. Punktualnie o 19 był z nią umówiony w niedużej kawiarence skrytej w zaciszu warszawskiej starówki. Wystrój jej wnętrza zachowany był w stylu retro lat 30 ubiegłego wieku. Oboje lubili to miejsce, właśnie ze względu na jego charakter. Wchodząc tam od razu zapominało się o pędzącym czasie, o spotkaniach służbowych, projektach, będąc w tym miejscu miało się wrażenie jakby można było zatrzymać czas, uciec przed nim. Mała kawiarenka, o której istnieniu wiedzieli nieliczni, wydawała się być czymś poza czasem. Wchodząc do głównej sali w której mieściły się meble w stylu art- deco, secesyjny fortepian, z którego co piątek można było usłyszeć muzykę na żywo, przemierzało się niezbyt długi przedsionek, stąpając po bogato zdobionym dywanie. Na ścianach wisiały reprodukcje wybitnych malarzy początku XX wieku, Piccasa, Mattiase i innych. Całe to niezwykle wyszukane wnętrze rozświetlały lampy zawieszone na ścianach i kilka podwieszonych żyrandoli. Półki zdobionych mebli wypełniały książki o tematyce malarskiej. Specjalnością lokalu były rozmaite herbaty, serwowane w małych czajniczkach, w których parzył się wywar. Był to jedyny lokal z kartą herbat, smakowe, czarne, zielone, za imbirem, jaśminem, z najodleglejszych regionów świata, wszystkie one były dostępne w jednym miejscu. Jej ulubionym była zielona z dodatkiem jaśminu. Zawsze siadali przy okrągłym stoliku w rogu sali, tuż przy oknie w drewnianych fotelach z kremowym obiciem, przy blasku zapalonej świecy spoglądał w jej oczy koloru niezapominajek. Ona w tym czasie, tak jak wtedy gdy spotykali się po zajęciach na uczelni znikali w kawiarniach i restauracjach, które są dziś przeszłością jak zeszłoroczny śnieg, odgarniała kosmyk jej ciemnych włosów, opadający na lewe oko.
          
   Tak samo miało być i w tamten wieczór. Jadąc z pracy na umówione spotkanie z ukochaną, snuł plany na najbliższą przyszłość, zakup nowego mieszkania, wspólny wyjazd na wakacje za granice. Gdy jego myśli zajęte były planowaniem, jego wzrok skierowany był na tłum gapiów stojących po drugiej stronie ulicy kilkadziesiąt metrów od kawiarni będącej ich schronem przed pędzącym światem. Mijając skrzyżowanie zerkając w prawe lusterko swojego samochodu ujrzał jej czarną skórzaną torebkę z brelokiem w kształcie serca jaki kupił jej gdy jeszcze byli narzeczeństwem. Zatrzymał się, wysiadł i spokojnym krokiem zmierzał w kierunku gęstniejącego tłumu. Gdy przedarł się przez bezradną gromadę gapiów poszukujących sensacji, ujrzał ją. Leżała nieprzytomna na brukowanym trotuarze reanimowana przez tego, który odważył się wyrwać z grupy nieczułych na ludzkie dramaty ludzi, ludzi dla których ważniejsze jest posiadanie niż bycie. Jej głowa spoczywała na lewym boku, ciemne włosy bezwładnie leżały na trotuarze, na twarzy rysował się spokój. Stał w bezruchu przez kilka chwil spoglądając na jej nieruchome ciało, nie zważając na wszystko co go otaczało. W jednej chwili stracił najważniejszą część siebie. W każdym momencie naszego życia wmawia się nam, że ważne jest to ile dóbr posiadamy, to one nadają kierunek naszemu życiu. Gdy jednak zrozumiemy, że w życiu liczy się to jakimi ludźmi jesteśmy, a nie to ile posiadamy, może być już za późno.
  
22.05.2010

14 Luty

            Budzik dzwonił już od dobrych kilku minut, w łóżku przykryta jasnobłękitną pościelą leżała młoda kobieta. Przekręcając się z boku na bok, zakrywając swoje uszy poduszką starała się odwlec tą nieuchronnie zbliżającą się chwilę. Poranek tego dnia był wyjątkowo mroźny, szyby samochodowe pokryte były szronią, z nieba zaczął padać śnieg przykrywając wszystko pierzyną białego, lekkiego i miękkiego puchu. Słońce świtało rozświetlając swoimi promieniami tą magiczna krainę. Przebijając się do jej sypialni wybudzało ją z sennego letargu. Gdy zobaczyła swoją zaspaną twarz, nie pomalowane jeszcze usta, nie zrobiony misterny makijaż i rozczochrane blond włosy w lustrzanym odbiciu, nie śpieszyła się ze zmianą tego stanu. Stała tak przez chwile uśmiechając się do postaci po drugiej stronie, nieustannie myśląc jedynie o nim. To on pozwolił jej to zrozumieć, gdy każdego poranka po wspólnie z nią spędzonej nocy, przyglądał się jak nerwowo i w pośpiechu krząta się po całym mieszkaniu, próbując jak najszybciej doprowadzić siebie do porządku. Gdy któregoś poranka zapytała się dlaczego tak się jej przygląda, ze spokojem odpowiedział, że nie chce oglądać tej maski jaką zakłada co ranek na swoją twarz i na którą gapią się wszyscy mężczyźni jakich mija każdego dnia. On chciał oglądać ją taką jaka była naprawdę, niewyspaną, ciągle spóźnioną do pracy, z nieuczesanymi blond włosami, bez szminki i makijażu, prawdziwa miłość jego życia. 
       Dziś, mimo, że była to środa, nie szła do pracy, postanowiła, że ten wyjątkowy dzień poświęci na przygotowanie się do wspólnie spędzonego z nim i tylko z nim wieczoru. Była z nim tak długo, że dobrze wiedziała co lubi a co sprawia, że czuje się obco i nieswojo. Dlatego nie musiała martwić się o rezerwacje stolika dla dwojga na ten wieczór w  jakiejś wyszukanej restauracji. Wszystkie jej koleżanki, podczas porannej przerwy na kawę przekrzykują się, która z nich spędziła wieczór marzeń, która została zaproszona do bardziej renomowanej restauracji w mieście, która dostała wspanialszy bukiet czerwonych róż, w końcu, która spędziła bardziej upojną noc w swoim życiu. Nie rozumiała tych niekończących się rozmów, ona była porostu inna. Czasami ją tą męczyło i wtedy chciała być jak wszyscy, ale wtedy od razu zdawała sobie sprawę, że w ten sposób zatraci swoją tożsamość, stanie się kolejnym niczym nie wyróżniającym się elementem otaczającego ją tłumu. Chyba dlatego, związała się z nim, mężczyzną,  który świat postrzegał w kategoriach nie tego co się ma, gdzie się bywa i jak często zmienia się partnerki, ale w kategoriach jakim się jest człowiekiem, jakie wartości nosi się w głębi siebie. Za to go najbardziej kochała. Wspólnie z nim spędzony każdy koleiny dzień był jak niezwykły dar od losu. Każda kolacja, nawet ta na biwaku gdzieś w środku lasu w Beskidach gdy jedli konserwy i spali w przemoczonych śpiworach pod gwieździstym niebem, była tą na którą czeka się  całe życie. Popołudnie spędziła u fryzjera, tego samego który przygotował tą niesamowitą fryzurę na ten wyjątkowy dzień, w którym stała się jego żoną. Nigdy nie zapomni jego spojrzenia, gdy wypowiadał sakramentalne tak, i tego co powiedział tamtej nocy. 
       Dzisiejszego dnia też chciała wyglądać tak zniewalająco, tak bardzo kobieco. Siedząc na wygodnym fotelu, wpatrywała się w szerokie lustro wiszące na ścianie, obserwując jak zmienia się uczesanie jej włosów. Finezyjne loki i fale w jakie układały się jej blond włosy, dodawały jej uroku, jakiego dawno już u siebie nie potrafiła dojrzeć. Cała ta bajeczna kompozycja, zwieńczona była spinkami z turkusowymi kamieniami. Wszystko to powodowało, że postać, ukazująca się jej w odbiciu, w niczym nie przypominała tej, która jeszcze chwilę wcześniej znajdowała się tam. Świat zmieniał się tak samo szybko jak jej fryzura, ale on nie pyta się czy wprowadzone zmiany są dla nas dobre czy też złe, działa jak program postępujący zgodnie ze swoim planem, który ktoś opracował i wcielił w życie. Jego elementami byli zarówno Hitler i Stalin, jak i jej nowa fryzura, czy jego śmierć. Gdy wróciła do zacisza swojego mieszkania, usiadła na wygodnej sofie, światło nocnej lampy rozświetlało pokój, po którym rozchodziły się dźwięki muzyki Mozarta. Zamknęła oczy, wsłuchiwała się w melodie zakłócającą wszechogarniającą ciszę zamkniętą pośród czterech ścian pokoju. Nie chciała teraz o nim myśleć, pragnęła pozostać sam na sam z Mozartem, który choć był wybitnym kompozytorem, umierał w zapomnieniu i nędzy. To sam na sam z Mozartem, jest jak rytuał do spotkań z nim. Bez Mozarta i jego muzyki nie byłoby ich uczucia, nie byłoby ich. Byliby przechodniami mijającymi się co dzień, nie wiedzącymi nic osobie, o tym jak wiele mogą dać sobie nawzajem. Gdy słuchała jego muzyki, jej myśli krążyły bez najmniejszego celu i sensu, bo cóż mogą ze sobą mieć wspólnego, jej fantazje erotyczne, dziecięce zabawy w klasy, czy pusty kieliszek po winie? Nic, prócz nieustannej ucieczki przed wspomnieniami, od których i tak nie można uciec, których nie da się wymazać z pamięci. One są jak respirator utrzymujący ludzkie życie, dzięki nim przeszłość jest zawsze teraźniejszością, bez względu na to jaką była. Wieczorem była gotowa na spotkanie z nim. Ubrana w czarną suknie ze srebrnym naszyjnikiem i kolczykami z okrytymi ramionami zimowym płaszczem stała jak królowa otoczona orszakiem swoich poddanych.  Pośród głośnej ciszy, rozmów tych, których  nikt z żyjących już nie usłyszy. Zapaliła świece i włożyła kwiaty do wazonu. Rozpoczynał się koleiny ich wspólny wieczór. Z nieba znów zaczął padać śnieg, wiatr przestał wiać.
 25.04.2010

TANIEC




Leżała na swoim zalanym łzami łóżku wtulając się w starego pluszowego misia z dzieciństwa, którego kupił jej ojciec. Mimo, że za oknem świeciło wiosenne słońce w  jej dużym przestronnym apartamencie jaki całkiem niedawno kupiła panowała ciemność. Wszystkie zasłony rolety  i żaluzje były zasłonięte szczelnie oddzielając ją od tej radosnej rzeczywistości, gdzie ptaki swoim świergotem zwiastowały wiosnę, a budząca się przyroda swą pełną kolorów paletą malowała najpiękniejsze pejzaże jakie mogą być dane człowiekowi.  Dzisiejszy dzień był ostatnim jaki spędzała w swojej betonowej samotni jak nazwa to miejsce, z którego rozpościerał się widok na zielone połacie pobliskiego lasu, tak dziwnie nienaturalnego do tej betonowej, strzeżonej zabudowy, w jakiej miała spędzić  swoja starość.  Wszystkie walizki były już popakowane, a razem z nimi cały jej bagaż doświadczeń. Wzrokiem wodziła po kieliszku czerwonego wina, które leżało na stole tuż przy niej. To było to samo wino jakie piła razem z nim tamtego wieczoru, czerwone wytrawne. Chciała tego jak niczego innego w swoim życiu. Chciała w końcu poczuć bliskość drugiej osoby, bliskość mężczyzny, wtulić się w jego ramiona i uciec na chwile przed pędzącym czasem. Czy to wiele, pragnąc tego co innym jest dane, tego czego każdy tak bardzo pragnie w swoim życiu? Za miesiąc kończy 30 lat, zaczyna nowy okres w swoim życiu, życiu pełnym spełnionych oczekiwań matki i ojca, a zarazem niespełnienia siebie. Skończyła szkołę podstawową z wyróżnieniem, dostała się na wymarzone studia, które także ukończyła z wyróżnieniem. Zna trzy języki, od roku jest dyrektorem pionu finansowego w jednym z banków. Ma własny gabinet na drzwiach, którego widnieje wygrawerowany napis dyrektor, i fotel i biurko i wszystko to o czym marzą ludzie, którzy nie dostrzegają tych wszystkich cennych rzeczy jakie mają.
Pamięta ten wieczór jak żaden inny, to był najwspanialszy wieczór jaki kiedykolwiek spędziła, krótka chwila zapomnienia, która zamieniła jej życie w piekło. W piątki zawsze wcześniej kończyła pracę, ale gdy inni wracali do żon które czekały z ciepłym obiadem, dzieci, które witały ich już w progu domu, ona zostawała w swoim gabinecie aby zaszyć się w wirze ciągłej pracy. Siedziała do późna, pisała raporty i sprawozdania, to była rzetelna praca za którą zdobywała coraz większe uznanie w oczach swojego szefa. Wszyscy jej znajomi z pracy zazdrościli jej tego, awansowała najszybciej z nich wszystkich, na zebraniach grup roboczych to ją wszyscy chwalili, jej gratulowali, jej dawali premie za dobrze wykonana pracę. To wreszcie ona została wybrana na pracownika firmy  zeszłego roku. To o niej wszyscy mówili na korytarzach, to jej większość nienawidziła. Mówili kobieta sukcesu, człowiek nie do zastąpienia. Widzieli w niej silną wiedzącą czego chce kobietę. Ale, gdy wszyscy wychodzili, gdy zostawała sama w firmie zamykała się w swoim gabinecie i siedząc w skórzanym fotelu chowała twarz w dłonie i płakała. Gdy tak płakała zawsze myślała o tym by ze sobą skończyć. Nigdy jednak na to się nie odważyła, najzwyczajniej bała się jak to jest wziąć 20 tabletek nasennych, jakie to uczucie spadać bezwładnie i rozbić się o podłoże. Tamtego wieczoru nie poszła jak zwykle do siebie, wzięła taksówkę i pojechała się zabawić, zobaczyć jak to jest mieć prawdziwych znajomych w oczach, których widzi się radość, na których można liczyć, którym można ufać. Siedziała przy barze popijając drinka  widząc parę zakochanych, całujących się w kącie Sali, na parkiecie mężczyźni tańczyli z kobietami, wtulając się w ich ciała, pieszcząc ich szyje. Obserwując ruch jaki panował na sali nie zauważyła wysokiego bruneta, który całkiem niedawno usiadł przy barze tuż obok niej. Był dobrze ubrany, miał zniewalający uśmiech, którym mógł zdobyć każdą kobietę, a jego oczy pełne tajemniczości wzbudzały jeszcze większe zainteresowanie jego osobą. Zagaił coś do niej, pierwszy raz od dawna nie czuła się tak swobodnie jak w tej chwili, rozmawiali, śmiali się. Gdy zaproponował jej aby poszła z nim do hotelu, nie odmówiła wiedziała czym ta noc skończy się, ale pragnęła tego jak niczego innego. Wprawdzie nie znała go, nic o nim nie wiedziała, chciała poczuć ciepło jego ciała, poczuć się kobieta pożądaną, spędzić upojną noc, która do niczego nie zobowiązuje. 
Obudziła się nad ranem przy jego boku, ostrożnie i cicho wstała, wzięła ciepły prysznic, ubrała się i wyszła jakby nigdy nic nie zaszło. Choć tak naprawdę, wiedziała, że to co się stało wczorajszej nocy było jakimś szaleństwem, o którym marzą nastoletnie dziewczyny. Mimo to, nie miała sobie tego za złe, pragnęła tego, zrobiła to nie dla swojej matki czy ojca, nie dla szefa, nie zrobiła tego dla nikogo innego prócz siebie. Od zawsze wszystko robiła ze względu na innych, zapominając o tej najważniejszej osobie, na którą zawsze może liczyć -o sobie. Kilka tygodni po tym zdarzeniu, zaproponowano jej udział w kampanii ostrzegającej przed HIV i AIDS. Długo wahała się czy wziąć udział w tym projekcie, wiedziała jak można zarazić się tymi chorobami, wiedziała jak są groźne dla życia, z drugiej strony wiedziała jak wspaniała może być noc spędzona z obcym mężczyzną, miłość bez zobowiązań, jak bardzo potrzeba człowiekowi, kogoś do kogo można się przytulić choćby nawet przez kilka godzin. Zdecydowała się, jej twarz był na setkach bilboardach ostrzegających przed ryzykownymi kontaktami seksualnymi, wzięła udział w wielu warsztatach na których dowiedziała się, że prezerwatywa nie gwarantuje 100% bezpieczeństwa, spotkała się z ludźmi chorymi, których historie do znudzenia przypominały jej swoją własną. Choć bardzo się bała postanowił zrobić badania, chciała być pewna, że jest zdrowa. Wynik był pozytywny, była nosicielką wirusa. Jej cały świat się zawalił, w przeciągu jednej chwili straciła chęć do życia. Przed oczyma miała obraz tego bilboardu w życiu jak w tańcu każdy krok ma znaczenie. Pozasłaniała wszystkie żaluzje, położyła się na sofie  i wtuliła się w swojego misia z lat dziecięcych.